Tamta noc wydawała się nie mieć końca…

Tamta noc wydawała się nie mieć końca. Gdy ostatni goście wyszli, dom pogrążył się w ciężkiej ciszy, pełnej cieni. Na stole zostały puste kieliszki i okruchy ciasta — jak ślady po uczcie, podczas której ktoś stracił godność. Oparłam się o blat, słuchając, jak Mark nuci coś w salonie, nalewając sobie kolejny kieliszek whisky.

— To był świetny wieczór, prawda? — zawołał radośnie.

— Dla ciebie może, — odpowiedziałam, nie patrząc na niego.

Zamilkł na chwilę, po czym roześmiał się głośno.

— Na Boga, Anna, ty naprawdę nie potrafisz się bawić. Jakby życie było jakąś grecką tragedią.

Odwróciłam się do niego. Rozproszone światło z lamp dzieliło jego twarz na dwie części — pół przystojnego mężczyzny, pół karykatury własnej pewności siebie.

— Może twoje życie to komedia, Mark, — powiedziałam cicho. — Moje nie.

Zbliżył się, lekko się zataczając. Pachniał alkoholem i drogimi perfumami, których używał tylko wtedy, gdy chciał zrobić wrażenie.

— Wiesz, czego nie rozumiesz, Anna? Ludzie lubią tylko tych, którzy potrafią się śmiać. Nikt nie znosi wrażliwych kobiet z pretensjami.

— Prawda, — uśmiechnęłam się zmęczona. — Ale też nikt nie szanuje mężczyzn, którzy publicznie ośmieszają swoje żony.

Wzruszył ramionami i odszedł, stawiając kieliszek na pianinie.

— Puste słowa. Zawsze przesadzasz.

Kiedy wszedł na górę, zostałam sama w półmroku salonu. Patrzyłam na stół, kwiaty, kieliszki, resztki przyjęcia, które w rzeczywistości było pożegnaniem. Między nami nie zostało już nic poza odruchem przyzwyczajenia, małżeńską atrapą, którą trzeba było posprzątać.

Następnego ranka Mark wyszedł wcześnie do pracy. Siedziałam w kuchni z zimną kawą, patrząc przez okno. Miasto budziło się obojętne, a we mnie narastała dziwna jasność — taka, jaka przychodzi po długim bólu. Otworzyłam laptopa i zaczęłam pisać wiadomość do adwokata. Nie wysłałam jej. Jeszcze nie.

Wieczore Mark wrócił zirytowany.

— Wiesz, co mi dziś powiedział Christopher? Że zrobiłaś na nim wrażenie. Powiedział, że wyglądasz na kobietę, która wie więcej, niż mówi.

— Może tak właśnie jest, — odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od książki.

Roześmiał się krótko.

— Udajesz tajemniczą, ale to tylko gra.

Nie odpowiedziałam. Wewnątrz mnie coś się ostatecznie oderwało. Było to jak rozplątanie węzła, który dusił mnie przez lata. Tej nocy spałam mało, ale pierwszy raz bez lęku.

Kilka dni później przyjęłam zaproszenie na konferencję o sztuce współczesnej — coś, co Mark uznałby za „stratę czasu”. Poszłam sama. W jasnej sali słuchałam artysty mówiącego o „kruchości linii, które definiują nasze życie”. Jego słowa osiadły we mnie jak światło. Po prezentacji rozmawiałam z ludźmi, śmiałam się, czułam, że oddycham inaczej.

Kiedy wyszłam na ulicę, uświadomiłam sobie, że nigdzie się nie spieszę.

Kiedy wróciłam do domu, Mark czekał.

— Gdzie byłaś? — zapytał z udawaną obojętnością, lecz w oczach miał niepokój.

— Tam, gdzie ty nigdy byś nie poszedł, — odparłam spokojnie. — Wśród ludzi, którzy nie mierzą swojej wartości śmiechem innych.

— Znowu filozofujesz, Anna. Boże, z tobą wszystko staje się takie nudne.

Uśmiechnęłam się lekko.

— Może więc czas uwolnić cię od tej nudy.

Weszłam na górę i zaczęłam pakować kilka rzeczy. Przyszedł za mną, zdezorientowany.

— Co robisz?

— To, co powinnam była zrobić dawno temu. Odchodzę.

Mark zamilkł. Chciał coś powiedzieć, ale nie znalazł słów. Może pierwszy raz w życiu.

— Anna, nie bądź śmieszna, — mruknął w końcu, lecz głos miał pusty.

— Nie jestem. Po prostu szczera. Coś, czego ty już dawno nie potrafisz.

Wzięłam torbę, zeszłam po schodach i wyszłam w noc. Chłodne powietrze uderzyło mnie w twarz, ale nie bolało. To był chłód, który przynosił początek, nie koniec. Szłam długo, bez celu, aż miasto ucichło.

W małej, prawie pustej kawiarni zamówiłam herbatę i otworzyłam telefon. Wiadomość do adwokata wciąż czekała. Uśmiechnęłam się. Wysłałam ją.

Kilka miesięcy później mieszkałam w niewielkim mieszkaniu, blisko parku.

Poranki były ciche, a wieczorami malowałam — coś, czego nie robiłam od lat. Czasem wspominałam Marka, ale bez gniewu. Raczej z chłodnym spokojem, jak kogoś, kogo znało się w innym życiu.

Pewnego dnia dostałam od niego list. Krótki, chaotyczny, pełen niedokończonych zdań: „Może się myliłem… może miałaś rację… tęsknię za tym, jak się śmiałaś…” Wsadziłam go między kartki książki i już do niego nie wróciłam.

Wieczorem, patrząc przez szerokie okno na zachód słońca, zrozumiałam coś prostego: to nie gniew leczy, lecz dystans. Cisza staje się najczystszą odpowiedzią, kiedy nie masz już nic do udowodnienia.

Podniosłam pędzel, pociągnęłam delikatną linię po płótnie i uśmiechnęłam się. Nie byłam już „jego największym rozczarowaniem”. Byłam po prostu Anną. I wreszcie — to wystarczało.

 

Комментарии

Добавить комментарий

Ваш адрес email не будет опубликован. Обязательные поля помечены *

HTML Snippets Powered By : XYZScripts.com